Jolanta Tambor

Ukazanie się na rynku księgarskim takiej książki, jak „(…) boby było lepiej” Macieja Malinowskiego to miód lejący się na serce każdego językoznawcy. Z kilku powodów. Po pierwsze, znaczy to, że ortografia interesuje normalnych ludzi, po drugie, że o ortografii można pisać nadzwyczaj interesująco, po trzecie, że są ludzie, którzy nad językiem nie przechodzą bezrefleksyjnie, po czwarte, piąte i szóste, że dbałość o język i jego piękno w narodzie nie ginie. Wreszcie po któreś tam, że warto robić różnego rodzaju konkursy ortograficzne.

Sama od kilku lat uczestniczę w organizowaniu „Sprawdzianu z polskiego”, w którym cudzoziemcy uczący się języka polskiego zmagają się z polską pisownią i polską wymową. „Sprawdzian” odbywa się co roku 15 sierpnia w Cieszynie w filii Uniwersytetu Śląskiego podczas wakacyjnych kursów organizowanych przez Szkołę Języka i Kultury Polskiej UŚ w Katowicach. Cudzoziemscy studenci świetnie się przy tym bawią, a przy okazji uczą się częstokroć więcej niż na lekcjach. A ich polscy lektorzy mają się często nad czym zastanawiać, bo polska ortografia jaka jest, każdy widzi, a kto by nie dostrzegł… niech zajrzy do „(…) boby było lepiej”.

Malinowski bowiem jest człowiekiem, który nie idzie na łatwiznę i czytelnikowi też na to nie pozwala. Pisze bowiem tak: „Nadszedł więc chyba czas, by postawić sprawę jasno: ortografia i interpunkcja to bardzo ważny dział językoznawstwa. Kwestii poprawnego pisania w ojczystym języku należy poświęcić w programach nauczania o wiele więcej miejsca niż dotychczas, a nienaganną polszczyznę propagować, gdzie się da. Może ortografia winna się znaleźć w programie studiów uniwersyteckich?”.

Oj, powinna, proszę Państwa. Kilka lat temu nieopatrznie zrobiłam dyktando na II roku studiów na kierunku… filologia polska. I kiedy pomyślałam sobie, że któraś z tych pań miałaby uczyć moje dziecko, to muszę przyznać, iż włosy stanęły mi dęba – i to wcale nie w przenośni. Wróćmy więc do książki: jest łatwa w odbiorze, lekka, przyjemna, może stanowić nawet lekturę do poduszki, choć porusza problemy bardzo ważkie. Widać dobre autorskie pióro. Elementem centralnym książki jest przykład dyktanda, któremu autor poddaje studentów Podyplomowego Studium Dziennikarskiego Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Na podstawie wyrazów, zwrotów i fraz z tego dyktanda Malinowski zastanawia się nad logicznością polskiej ortografii. Czasem wyjaśnia czytelnikowi pewne zjawiska z pozoru nielogiczne, ale uzasadnione historycznie, morfologicznie itp., czasem (chyba nawet zdecydowanie częściej) proponuje pewne zmiany, uproszczenia, ujednolicenia.

Dalej mamy serię uwag niezwykle cennych i trafnych w dzisiejszej sytuacji społeczno-politycznej. Jedna z nich dotyczy pisowni przymiotnika: Środkowowschodni i Środkowo-Wschodni. Tej drugiej formy nie notują w części alfabetycznej słowniki ortograficzne, podając tylko postać bez łącznika:środkowowschodni. No tak, ma autor bezwzględnie rację, że taka pisownia może się odnosić do kwestii azjatyckich, gdzie obok Bliskiego Wschodu mamy Środkowy Wschód. Ale co do Europy?! Pojęcie Europa Środkowo-Wschodnia musi być pisane z łącznikiem, gdyż nie chodzi w nim o środkowy wschód Europy (to byłyby części Ukrainy i Białorusi), tylko o Europę Środkową (z Polską, Węgrami, Słowacją, Czechami itd.) i Europę Wschodnią (z Ukrainą, Białorusią, Litwą, częścią Rosji itd.). Przyznam, iż sama – pisząc tak właśnie we wszystkich pismach i artykułach o działalności Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ, która bardzo się stara, aby w jej kursach dzięki różnego rodzaju dotacjom i sponsorom mogli uczestniczyć ludzie z tych właśnie zakątków Europy – nie martwiłam się o brak takiej pisowni w części alfabetycznej słowników. Uznawałam i nadal uznaję, że jedyną wiążącą kwestią jest następująca reguła (cyt. za Nowym słownikiem ortograficznym PWN):

„Przymiotniki złożone z dwóch członów równorzędnych znaczeniowo piszemy zawsze z łącznikiem. Wyznacznikiem formalnym może tu być spójnik „i”, który podstawimy zamiast łącznika”. Tak więc, jeśli istnieje Europa Środkowa oraz jeśli istnieje Europa Wschodnia, to na pewno są to elementy równorzędne – w geografii nie ma hierarchii, a względy polityczne w ortografii nas na pewno nie obchodzą. Mówiąc o Europie Środkowo-Wschodniej, mamy na uwadze Europę Środkową i Wschodnią(spójnik „i” wspomniany w regule), więc wszystkie kryteria są spełnione. Można tylko autorom słownika wskazać przeoczenie (…). i już. I pisać o środkowowschodnim konflikcie w krajach środkowo-wschodnich Europy.

Popieram wiele z propozycji autora, np. dopełniacz szyji, Ziaji, Okrzji, nadzieji, bo faktycznie, skoro utrzymujemy tematyczne (należące do tematu fleksyjnego) „j” po spółgłoskach: Azji, racji, nacji, okazji, pensji, to dlaczego chcemy je wyrzucać po samogłoskach? Wszak historia polskiej fleksji (odmiany wyrazów) to w pewnej mierze historia upraszczania odmiany, wyrównywania tematów, stąd zamiast historycznego miejscownika o siestrze mamy formę o siostrze (jak siostra, siostry itd.), zamiast o wieśniejest o wiośnie (jak wiosna, wiosny itp.), nie używamy wołacza męskiego z końcówką -e powodującą oboczność (z wyjątkiem Boże i czasem człowiecze) dla wyrazów, których temat kończy się na -k, -g, -ch, tylko -u, przez analogię do innych form, więc nie wroże, tylko wrogu, nie strasze, tylko strachu itp.

Kolejna kwestia arbitralnych rozstrzygnięć – nie zawsze szczęśliwych – to sprawa wielkich i małych liter (notabene wciąż nie wiem, dlaczego za niepoprawne uważa się wyrażenie duża litera). Chodzi m.in. o marki samochodów: dlaczego jechałem fiatem, ale jechałem Fiatem Punto czy samochodem marki Fiat? No nie? Takie rozstrzygnięcia to wielka, a nawet ogromna (nie tylko duża) przesada. Punto, vectra, primera, caro, astra, octavia już dawno stały się nazwami pospolitymi i naprawdę nie ma żadnego powodu, żeby je pisać raz tak, raz tak.

Innymi seryjnymi dziwactwami ortograficznymi, którymi zajmuje się Malinowski, są spójniki z partykułą -by, które posłużyły zresztą za tytuł książki. No i czas na dwuczłonowe nazwy własne. Piszemy je wielkimi literami, chyba że „nazwa własna składa się z dwu członów i człon drugi jest rzeczownikiem w mianowniku nie odmieniającym się; wtedy człon pierwszy (wyraz pospolity): góra, nizina, półwysep, cieśnina, tama, kanał, morze, jezioro, wyspa, pustynia, wyżyna itp. piszemy małą literą, natomiast człon drugi – wielką”. Tak więc morze Marmara, ale Morze Czerwone, jezioro Śniardwy, ale Jezioro Bodeńskie, a nawet półwysep Hel, ale Półwysep Helski. To nie jest rozsądne, nie jest logiczne. Wiem, że język nie zawsze musi być logiczny. Owszem, ale wtedy, gdy to wynika z przyczyn historycznych, morfologicznych. Jeśli jednak jest ustaleniem arbitralnym, jak w wypadku pisowni wielką i małą literą, powinien ludziom życie ułatwiać, a nie utrudniać.

I na koniec tych wielkich uwag sprawa pisowni przysłówków z imiesłowami przymiotnikowymi i samymi przymiotnikami. Kiedy kilkanaście lat temu rozpoczynałam przygodę z nauczaniem języka polskiego cudzoziemców, miałam w rękach podręcznik (autora nie wymienię, bo nie chcę mu robić dodatkowych przykrości), w którym na okładce był umieszczony tekst, iż jest to podręcznik przeznaczony dla studentów „średniozaawansowanych” (…).Podobnie jak w sprawie „by” ze spójnikami tak i w tym wypadku naprawdę mało który Polak wie, że należałoby te zestawienia? wyrazy? wyrażenia? pisać osobno. Dlaczego? Kilka lat temu zrównywano pisownię „nie” z przymiotnikami i imiesłowami przymiotnikowymi (na wszystko razem). Słusznie, nie ma dziś bowiem nowoczesnej gramatyki, w której nie zrównano by ze sobą imiesłowów przymiotnikowych i przymiotników (i liczebników porządkowych zresztą też). Kryteria składniowe przyjęte w klasyfikacji na części mowy i przez Romana Laskowskiego, i przez Henryka Wróbla powodują wrzucenie wszystkich tych wyrazów do jednego „przymiotnikowego” worka. I słusznie – mało kto rozróżnia nie palących (w tej chwili) od niepalących (dla których niepalenie jest stałą właściwością). Czy nie należało w takim razie uporządkować wszystkiego za jednym zamachem? Jeśli studentów polonistyki uczymy, że zaawansowany to przymiotnik, jeśli uczniowie szkół średnich, podstawowych i gimnazjów wiedzą, że z tym wyrazem, jak z każdym przymiotnikiem, „nie” należy pisać łącznie, to dlaczego wprowadzamy kolejną niespójność i akurat z przysłówkami mamy je pisać osobno? Tylko dla tych sytuacji mamy znów wprowadzić pojęcie imiesłowów? To po co była ta pierwsza reforma? Przy okazji mam pytanie: jeśli „nie” z przymiotnikami piszemy zawsze razem, to dlaczego z ich stopniem wyższym i najwyższym osobno? Tego nigdy nie pojmę. Chyba tylko po to, żeby móc robić dyktanda. Ostrzega Malinowski przed typowymi błędami. Przytoczę jeden z typów błędów przez niego napiętnowanych, bo przyznam, iż mnie on irytuje nieprawdopodobnie. To błędy w skrótach i liczebnikach. Zdarzają się one niestety również w pismach instytucji takich, jak urzędy miejskie i wojewódzkie, placówki kulturalne i oświatowe, uczelnie, łącznie z Uniwersytetem Śląskim (niestety!). Pojawiają się na nagłówkach, na szyldach i na pieczątkach. To wstawianie dziwnych znaków interpunkcyjnych do skrótu: d/s (zamiast: ds.), w/w (zamiast: ww.), użycie w skrócie części obcego wyrazu, choć cały, nieskrócony, jest polski – piszemy wszak: wicedyrektor, dlaczego więc w skrócie miałoby być: vice-dyr. – to koszmarna hybryda. Skróty dotyczą wyrazu pisanego, skoro więc 10 tysięcy, to 10 tys., a nie tyś. (nie ma takiej litery w wyrazie tysięcy).

Na marginesach swoje książki umieszcza Malinowski mnóstwo ciekawostek. Dla niefilologa będą one kopalnią wiadomości.

Książka jest niebywale ciekawa. Książka to inteligentna, która nie próbuje szermować populistycznymi hasłami, jakie od czasu do czasu pojawiają się w różnych pismach, typu: „zlikwidujmy opozycję rz – ż, ó – u, ch – h”. To hasła bezsensowne, absurdalne, antykulturowe, antypolskie wręcz. Malinowski prowadzi czytelnika po ortograficznych ścieżkach, jak na atrakcyjną wycieczkę. I życzymy sobie więcej takich dzieł; „(…) boby było lepiej”, żebyśmy częściej czytali i pisali niż niektóre telewizyjne koszmarki oglądali.

Jolanta Tambor,
miesięcznik społeczno-kulturalny”Śląsk”, luty 2003 r.
(Autorka jest doktorem językoznawstwa, wicedyrektorem
Szkoły Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach)
Scroll to Top