Udawać Greka, ale: nocny marek

Zwrot udawać Greka ma wprost odniesienie do przedstawiciela narodowości greckiej, ale w wypadku wyrażenia nocny marek skojarzenie z imieniem Marek okazuje się mylące…


Obstawiam jeden do stu, że nie masz w całej Rzeczypospolitej nikogo, kto lepiej udaje greka niż Aleksandra Jakubowska – napisała swego czasu „Gazeta Wyborcza”, a ja zdziwiłem się, że w zwrocie udawać greka człon greka otrzymał małą literę.

Owszem, w Uniwersalnym słowniku języka polskiego pod red. prof. Stanisława Dubisza grek zapisany jest małą literą, ale oznacza ‘członka Kościoła unickiego”, a we frazeologizmie, o którym mowa, występuje już jako przedstawiciel narodowości greckiej, dlatego ma wielką literę.

Takie samo wyjaśnienie odnajdujemy w innych wydawnictwach poprawnościowych, np. Wielkim słowniku ortograficznym PWN pod redakcją Edwarda Polańskiego i Wielkim słowniku frazeologicznym współczesnej polszczyzny PWN Stanisława Bąby i Jarosława Liberka.

Zastanówmy się, dlaczego w powiedzeniu udawać Greka nasze skojarzenia biegną – jak najbardziej zresztą słusznie – ku obywatelowi Grecji.

Otóż Greków znamy jako wielkich filozofów, mędrców, myślicieli, a więc osoby o niezwykłym umyśle.

Niewykluczone zatem, że geneza powiedzenia udawać Greka mogła być następująca: ktoś, kto doskonale o czymś wie (bo ma sporą wiedzę na dany temat, tak jak – zachowując wszelkie proporcje – Sokrates, Platon, Arystoteles i inni), celowo udaje kogoś niezorientowanego, niekompetentnego. W rzeczywistości jest właśnie „Grekiem”, tzn. ‘kimś, kto doskonale wie (tak jak greccy filozofowie), ale nie chce tego zdradzić, nie zamierza się do tego przyznać’.

Owo sformułowanie weszło najpierw do języka potocznego, a w wyniku upowszechnienia znalazło drogę do słowników.

W wypadku wyrażenia nocny marek skojarzenie z imieniem Marek okaże się jednak na pewno mylące. Otóż nocnym markiem nazywa się kogoś, ‘kto późno kładzie się spać, kto pracuje w nocy, a nierzadko przeszkadza w odpoczynku innym domownikom’. Pisownia Marek (przez wielkie „M”) jest nieuzasadniona, gdyż nie chodzi o jakiegoś jegomościa o imieniu Marek, lecz marka, czyli dawniej ‘duszę pokutującą, potępieńca’. Znane jest również inne powiedzenie Tłuc się jak marek po piekle, co znaczy ‘chodzić i hałasować w nocy, kiedy inni śpią’. To, że marek występuje tu jako rzeczownik pospolity, znajduje odbicie także w liczbie mnogiej: mówimy i piszemy nocne marki, a nie: nocni Markowie.

Nieuzasadniona jest też pisownia wielką literą Filip w przysłowiu wyrwać się jak filip z konopi (inaczej ‘odezwać się nie w porę, powiedzieć coś bez zastanowienia, niestosownego, niewłaściwego’).

Niektórzy etymolodzy przytaczają opowieść o niejakim panu Filipie z Konopi, właścicielu majątku, który pojechał na sejmik, ale nie był zbyt obeznany z dyskursami publicznymi i zaczął rozprawiać na inny temat, wywołując śmiech zebranych. Kiedy ktoś spytał: „A któż to się tak wyrwał?”, padła odpowiedź: „To Filip z Konopi”.

Ciekawe, że taką samą genezę powiedzenia przytaczał Adam Mickiewicz w objaśnieniach do Pana Tadeusza. Pisał, że

„Raz na sejmie poseł Filip ze wsi dziedzicznej Konopie, zabrawszy głos, tak dalece odstąpił od materii, że wzbudził śmiech powszechny w Izbie. Stąd urosło przysłowie: wyrwał się jak Filip z Konopi”.

Tymczasem prawda jest inna.

Przysłowie wyrwać się, wyskoczyć jak filip z konopi nie ma nic wspólnego z żadnym Filipem. Pochodzi z Białorusi, gdzie filipem nazywano w gwarze ‘zająca’. Filipy zazwyczaj niespodziewanie wyskakują z konopi rosnących na polach, stąd przeniesienie nazwy takiego zachowania na ‘niedorzeczne odezwanie się, powiedzenie czegoś niestosownego, bezmyślnego’.

Również w przysłowiu przyszła kryska ma matyska niepotrzebnie pojawia się wielkie „M”. Stało się to za sprawą Władysława Syrokomli, który przed stu z górą laty, zainspirowany przysłowiami, wpadł na pomysł napisania gawęd i opowiedział historię, w którą szybko uwierzono, że żył Matysek, chłop, przed laty…

Chodziło ponoć o człowieka nieużytego, którego spotkała za to ciężka kara (był bogaczem, a stał się nędzarzem). Istniała jednak i zdrobniała forma matysek (maciek, maciuś) na… kota. Powstaje zatem pytanie: które określenie weszło do sentencji? Czy to pierwsze, Matysek, zapisywane wielką literą, czy drugie, synonim kota?

Wydaje się, że należy przychylić się ku tej drugiej ewentualności. Oto bowiem Franciszek Morawski w bajce Kot i szczur stary wspomina o kocie udającym wisielca. Jedna z myszy mówi:

Przyszła kryska na matyska i oto dynda.

Przysłowie należy więc rozumieć w ten sposób, że spryciarzowi, czyli kotu, długo się dobrze wiodło i wszystko udawało, ale nagle nastąpiła katastrofa. O tym, co ją wywołało, dowiadujemy się zaś z jednej z Fraszek Jana Kochanowskiego pt. Nagrobek kotowi:

Pókiś ty, bury kocie, na myszach przestawał,
A w insześ się myślistwo z jastrząby nie wdawał,
Byłeś w łasce u ludzi i głaskanoć skórę,
A tyś mrucząc podnosił twardy ogon wzgórę.
Teraz jakoś ku myszom chciał mieć i półmiski,
I łaziłeś po ptaki w gołębiniec bliski,
Dałeś gardło, nieboże, i wisisz na dębie.

Los, jaki spotkał kota, to właśnie niespodziewana kryska, czyli kreska kładąca kres jego myśliwskim zapędom (czytamy o tym w książce „Mądrej głowie dość dwie słowie” Juliana Krzyżanowskiego).

Jest jeszcze inne przysłowie zawierające formę wywiedzioną od imion Matys, Matias ? dobra psu mucha, a matiasowi płotka. I w tym wypadku rzecz dotyczy matiasa, czyli ‘kota’, którego apetytu drobna rybka nie potrafi zaspokoić, choć jest większa od muchy.

Tymczasem, podobnie jak w sentencji Przyszła kryska na matyska, spotyka się wyraz matias przez duże „M” (Dobra Matiasowi płotka), co ma znaczyć, że ‘biedak musi się cieszyć byle czym’.

Powiedzmy jednak i o tym, że w paru przysłowiach rzeczywiście nie wiadomo, czy chodzi o Maćka człowieka, czy o maćka kota, np.

wielki Maciek zje naraz cały placek;

Maciek zje, ale Maciek nie zarobi;

świeci się jak Maćkowe zęby.

Gdy jednak analizuje się przysłowie przyszła kryska na matyska czy o dobra psu mucha, a matiasowi płotka, widać, że mamy do raczej czynienia z wyrazami matysek, matias znaczącymi ‘kot’, a zatem powinny być one pisane małymi literami.

Dlaczego więc Matyska ciągle zamieszczają słowniki języka polskiego i słowniki frazeologiczne (nawet te najnowsze)?

Wspomnijmy również o zwyczaju obnoszenia po wsi pierwszego dnia wiosny i topienia w rzece słomianej kukły symbolizującej zimę na znak końca tej pory roku.

Wreszcie określenie Latający Holender. To inaczej ‘legendarny okręt widmo pływający po morzach i niemogący przybić do brzegu’.

Pierwotnie był to statek załadowany złotem, ale popełniono na nim zbrodnię i odtąd żaden port nie chciał go przyjąć. Statek widywany był niekiedy w czasie sztormu w pobliżu Przylądka Dobrej Nadziei, jednak jego pojawienie się uważano za złą wróżbę.

Mamy jednak i frazeologizm latający holender (zapisujemy go małymi literami) na określenie ‘człowieka ruchliwego, niepozostającego dłużej na jednym miejscu’.

MACIEJ MALINOWSKI

Scroll to Top