Istnieje historycznojęzykowe wytłumaczenie, dlaczego chłopcy i mężczyźni muszą używać takiej właśnie formy…
‒ Czy może Pan wytknąć niektórym politykom z pierwszych stron gazet (m.in. marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu, który i tak używa w miarę poprawnego języka) mówienie „wzięłem”, „zaczęłem”? Może gdy to przeczytają, uświadomią sobie ów błąd i zaczną się posługiwać formami „wziąłem”, „zacząłem”… (do****@gmail.com)
Powiem szczerze, że i ja, kiedy słyszę błędne wzięłem, zaczęłem, odjęłem, wyjęłem (także uklękłem, gięłem, dotknęłem, spięłem itp.), mocno się irytuję i chcę wówczas zawołać za prof. Janem Miodkiem:
„Panowie, dlaczego gramatycznie babiejecie?!”.
Chodzi o to, że mężczyźni i chłopcy mówią -ęłem pod wpływem jak najbardziej poprawnych form żeńskich wzięłam, zaczęłam, odjęłam, wyjęłam, uklękłam, gięłam, dotknęłam, spięłam itp.
Za drugą przyczynę owych błędów uważa się to, że samogłoska -ę przed -ł czy –l występuje o wiele częściej (wzięła, zaczęła; wzięło, zaczęło; wzięłyśmy, zaczęłyśmy; wzięliśmy, zaczęliśmy; wzięłyście, zaczęłyście; wzięliście, zaczęliście; wzięły, zaczęły; wzięli, zaczęli).
Jak widać, również w rodzaju męskoosobowym mamy postacie z -ę, stąd błędne mniemanie wielu przedstawicieli płci brzydkiej, że wolno też powiedzieć czy napisać (ja) wzięłem, zaczęłem czy (ty) wzięłeś, zaczęłeś.
Niestety, owo porównanie prowadzi na manowce, gdyż w 3. os. l. poj. nie istnieje forma (on) wzięł, zaczęł, tylko: (on) wziął, zaczął (z -ą przed ł), a to ona stanowi podstawę tworzenia form męskich 1. i 2. osoby (czyli wziął-em, zaczął-em; wziął-eś, zaczął-eś).
Ktoś dociekliwy może jednak zadać pytanie, dlaczego w formach żeńskich i nijakich oraz niemęskoosobowych i męskoosobowych czasu przeszłego przed –ł lub -l występuje samogłoska nosowa ę, a tylko w formach męskich pojawia się samogłoska nosowa ą.
Spróbuję to Państwu przybliżyć…
Jak już wspomniałem, męskie formy 1. i 2. os. l. poj. czasu przeszłego tworzy się od postaci 3. os., czyli wziął, zaczął, a żeńskie formy 1 i 2. os. l. poj. czasu przeszłego od postaci 3. os. wzięła, zaczęła.
Dzisiaj mówimy i piszemy wziąłem, zacząłem oraz wzięłam, zaczęłam, ale przed wiekami brzmiało to inaczej: wziął jeśm, zaczął jeśm oraz wzięła jeśm, zaczęła jeśm.
Jak widać, czas przeszły składał się w 1. os. czasu teraźniejszego z dwóch składników: imiesłowu czynnego przeszłego wziął, zaczął; wzięła, zaczęła i słowa posiłkowego jeśm będącego formą czasu teraźniejszego czasownika być.
Cała odmiana (w obydwu liczbach i wszystkich rodzajach) wyglądała tak:
- l. poj. (rodzaj męski)
- (ja) wziął jeśm, zaczął jeśm
- (ty) wziął jeś, zaczął jeś
- (on) wziął jest, zaczął jest
- l. poj. (rodzaj żeński)
- (ja) wzięła jeśm, zaczęła jeśm
- (ty) wzięła jeś, zaczęła jeś
- (ona) wzięła jest, zaczęła jest
- l. mn. (rodzaj męskoosobowy)
- (my) wzięli jesmy, zaczęli jesmy (tutaj jesmy, a nie: jeśmy)
- (wy) wzięli jeście, zaczęli jeście
- (oni) wzięli są, zaczęli są.
- l. mn. (rodzaj niemęskoosobowy)
- (my) wzięły jesmy, zaczęli jesmy (tutaj jesmy, a nie: jeśmy)
- (wy) wzięły jeście, zaczęły jeście
- (one) wzięły są, zaczęły są.
Gdzieś w XIV stuleciu jeśm uprościło się do -em i stało się częścią imiesłowów, które odtąd przybrały postać wziąłem, zacząłem; wzięłam, zaczęłam (także -jeś, jesmy, jeście przeszły w -eś, -eśmy, -eście, ajest i są zanikły).
Ale dlaczego właśnie taką postać – z cząstką -ął w rodzaju męskim, ale z cząstką -eł w rodzaju żeńskim?
Jeśli popatrzymy uważniej na wyrazy wziął, zaczął oraz wzięła, zaczęła, to przekonamy się, że pierwsze kończą się spółgłoską (ł), a więc tzw. sylabą zamkniętą (jak np. trój-kąt), drugie zaś – samogłoską (a), a więc tzw. sylabą otwartą (jak np. ma-te-ma-ty-ka). Ponadto w tych drugich także pierwsza i następna sylaba jest otwarta (wzię-, za-czę-).
I to najważniejsza konstatacja.
Właśnie dlatego, że formy wziął, zaczął w historycznych połączeniach wziął jeśm, zaczął jeśm kończyły się spółgłoską zamkniętą, w obowiązujących dzisiaj formach wziąłem, zacząłem mamy przed ł samogłoskę ą.
Mówimy jednak i piszemy wzięłam, zaczęłaś(jest -eł), gdyż imiesłowy wzięła, zaczęła kończyły się spółgłoską otwartą (wzię-ła, zacz-ęła).
Na tej samej zasadzie mamy –ęł, -ły, -li w formach wzięło, zaczęło; wzięłyście, zaczęłyście; wzięliśmy, zaczęliśmy; wzięłyśmy, zaczęłyśmy; wzięliście, zaczęliście; wzięły, zaczęły; wzięli, zaczęli.
I jeszcze jedno. Chociaż pisze się wzięłam, wziąłem, wzięliśmy itd., nie wymawia się głosek ę i ą. Mówi się [wziołem], [wziełam], [wzieliśmy], czyli z pełną denazalizacją nosówek, które stają się czysto ustnymi dźwiękami e i o.
MACIEJ MALINOWSKI
***
21 lutego 2010 r. odbył się w Katowicach konkurs o tytuł Arcymistrza Ortografii Polskiej. Z czternaściorga mistrzów wzięło udział jedynie siedmioro (czyli tylko połowa), reszta byli to wicemistrzowie i osoby, które zajęły kiedyś 3. miejsce. Wystartowało też dwoje młodych mistrzów ortografii (Dyktando do lat 20). Formuła mocno wątpliwa…
Dyktando (przygotowane przez prof. dr. hab. Andrzeja Markowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego) charakteryzowało się tym, że należało poprawnie napisać wszystkie wersje jakiegoś wyrazu czy wyrażenia, a więc np. doctor honoris causa/doktor honoris causa/doctor h.c./doktor h.c.; landszaftilandszaft; Pies Huckelberry/PiesHuckleberry; Żelazny Kanclerz/żelazny kanclerz;Allach/Allah; „Bardzo-m /bardzom się starał…„; chip/czip pamięci; Ha! Lepsze /Ha, lepsze; hiphopowy /hip-hopowy.
Wyłożyli się na tym wszyscy. Nikt z uczestników nie napisał dyktanda bezbłędnie. Najmniej błędów (nie podano ile) zrobił Robert Bil z Poznania, który… wcześniej nigdy nie został mistrzem ortografii polskiej (dwukrotnie zajął 2. miejsce).
Czy w zwycięstwie pomogło mu to, że pracował… jako jeden z korektorów (drugim był mistrz Marek Szopa, który również wystartował, ale poległ) przy dwóch ostatnich wydaniach Wielkiego słownika ortograficznego PWN (pod redakcją prof. dr. hab. Edwarda Polańskiego), a właśnie ten obowiązywał uczestników? Nie mam wątpliwości, że mało kto ze startujących w Dyktandzie Mistrzów (?) wiedział, iż pisze się obocznie Pies Huckelberry / Pies Huckleberry. Ów zapis wprowadzono dopiero w ostatnim wydaniu Wielkiego słownika ortograficznego PWN z 2006 r., we wcześniejszym widniała jedynie pisownia Pies Huckelberry… (proszę sprawdzić obydwie edycje: Warszawa 2003 i Warszawa 2006, s. 567).
Nie wystartowałem z przyczyn osobistych, ale teraz wiem, że nawet gdybym to uczynił, za żadne skarby bym nie wygrał. Na pewno nie podałbym podwójnej pisowni Pies Huckelberry/Pies Huckleberry.Ta pierwsza, hybryda pół fonetyczna, pół graficzna (cóż to ingerencja w oryginalną nazwę własną!), znalazła się w ostatnim wydaniu Wielkiego słownika poprawnej polszczyzny PWN (z 2004 r.) i powinna być stamtąd jak najszybciej usunięta i w przyszłości zastąpiona jedynie poprawną Pies Huckleberry.
Oto pełny tekst Dyktanda Mistrzów (Katowice, 21 lutego 2010 r):
Jan Piotr Nowak-Kowalski, człowiek encyklopedia, w przeddzień odebrania na superekstremalnym uniwersytecie na Dalekiej Północy tytułu doctora honoris causa/doktora honoris causa/doctora h.c./doktora h.c. wszech nauk, półleżąc na szezlongu, układał tableau, wklejając z wolna miniportrety swoich idoli na landszaft /lanszaft z kościołem św. Jakuba /kościołem Świętego Jakuba w tle.
Królowała francuszczyzna: Pascal obok Moliere’a/Moliera, Diderot przy Voltairze/Wolterze i Chopin/Szopen naprzeciwko Balzaka/Balzaca. Ale nie koniec na tym. Co nieco z boku wkleił portrecik Żelaznego Kanclerza/żelaznego kanclerza, który nie wiadomo dlaczego sąsiadował z Psem Huckelberry/Psem Huckleberry w kostiumie komediowego pierrota, wtranżalającym gyros/giros przyprawiony kolendrą.
Ni stąd, ni zowąd u dołu pojawił się Aladyn zanurzony w modłach do Allacha/Allaha, a nad nim błyszczała, tu ni w pięć, ni w dziewięć doklejona, Gwiazda Betlejemska.
„Horrendalny miszmasz!” – mruknął do siebie Jan Piotr, ale wklejał dalej, aż cała dwudziestkapiątka jego superwybrańców znalazła się na swych miejscach i można było dobrać passe-partout do całości.
„Bardzo-m /bardzom się starał – westchnął – i zapewne arcykicz to nie jest, a choć staroświecczyzną pachnie, za półdarmo nie oddam”.
Z nagła, jakby włączył dodatkowy chip/czip pamięci muzycznej, zaczął nucić znane szopenowskie/chopinowskie impromptu, wykonywane jako część potpourri w wielu miejscach Starego i Nowego Świata, od Ad-Dauhy i Kuala Lumpur do Acapulco i Massachusetts. „Ha! Lepsze /Ha, lepsze to niż bigbit /big-beat, że nie wspomnę o tych hiphopowych /hip-hopowych ohydztwach” – stwierdził.
„A jutro być może splendory i niesplendory… I chyba niezadługo będę siedział, boć łaska pańska na pstrym koniu jeździ i różne hocki-klocki ze mną wyprawiać mogą”. I pokiwawszy z lekka głową, jął – na wszelki wypadek – spisywać ostatnią wolę.
prof. dr hab. Andrzej Markowski,
Uniwersytet Warszawski