Weekend

Każdy z Was wie, co oznacza słowo weekend. To inaczej ‘koniec tygodnia, okres od piątku po południu do niedzieli włącznie (albo nawet do poniedziałku rana), przeznaczony na odpoczynek od pracy’.

Jak wiadomo, jest to zapożyczenie graficzne z języka angielskiego (ang. week ‘tydzień’ i end ‘koniec’), które polszczyzna zna mniej więcej od lat 70. (wcześniej również w soboty, choć krócej, trzeba było pracować, więc określenia tego nie używano…).

Początkowo pisaliśmy zgodnie z oryginałem (i wersją francuską obowiązującą do 1990 r.) week-end (z kreseczką w środku), czyli traktowaliśmy nowy twór jako zestawienie dwóch rzeczowników, a nie jako jeden wyraz.

Niestety, do tej pory leksykografowie nie zdecydowali się spolszczyć graficznie  weekendu, gdyż nie podobał im się ani wekend, ani wikend, ani łikend, ani łykend.

Pierwsza forma byłaby jedynie lekko zmodyfikowaną wersją angielskiego zapisu weekend (zamiast dwóch –ee- jedno -e-), druga – ni to wariantem fonetycznym, ni to pisowniowym (chociaż Czesi mówią i piszą víkend), a trzecia i czwarta – przybliżonym odbiciem angielskiej wymowy omawianego zapożyczenia.

Kłopot z wydaniem werdyktu normatywnego przez językoznawców bierze się z tego, że właściwie każdy z nas potrafi wypowiedzieć z angielska to słowo i wie, że w musi być oddane przez [u̯] – [u̯ikend]. Dlatego artykulacja z głoską w na pewno by raziła…

Z drugiej strony głoska nie jest tym samym co głoska ł i dlatego nie wchodzi w grę zapis łikend; poza tym połącznie łi– jest w języku polskim wykluczone (żaden wyraz nie rozpoczyna się od łi…)

Pisownię łykend łatwiej już obronić, ponieważ słów na ły– trochę mamy (np. łyk, łykać, łypać). I niektórzy rzeczywiście coraz częściej tak mówią i piszą…

Pan Literka

Scroll to Top