Piotram widział

Pewna redaktorka w wydawnictwie kościelnym w Warszawie zakwestionowała ów tytuł książki, sądząc, że to błąd…

Pod koniec marca w „Dużym Formacie”, magazynie reporterów, dodatku do „Gazety Wyborczej”, ukazał się reportaż Marcina Wójcika pt. Poprawiałam księżom plagiaty, opowiadający o zwyczajach niegodnych duchowieństwa panujących w Wydawnictwie Sióstr Loretanek (SSL) w Warszawie-Rembertowie.

Autor oparł tekst na rozmowie z młodą kobietą o imieniu Ewa, przez kilka lat pracującą w tej oficynie, szczycącą się doktoratem z filologii polskiej uzyskanym na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wcześniej mniszką w klasztorze w Alpach.

Opowiedziała ona reporterowi o tym, że księża bez zażenowania kopiują do swoich prac doktorskich czy habilitacyjnych obszerne fragmenty tekstów innych autorów albo je odpowiednio kompilują.

Jednemu – żeby nie doszło do kompromitacji i przestępstwa – wstawiła do publikacji bardzo wiele przypisów, odpowiednio przy tym redagując całe zdania.

Autor podziękował pani redaktor za pracę, a później bez problemu obronił doktorat na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberku na Słowacji, gdzie nierzadko tolerowało się plagiaty, fałszowało dorobek naukowy, jednym słowem – sprzedawało dyplomy.

Bohaterka reportażu wspomniała również o tym, że niekiedy nie mogła w tekście niczego zmieniać, chociaż zawierał nieścisłości bądź błędy merytoryczne (nie wspominając o językowych).

Niełatwo więc, przyznają Państwo, pracowało się redaktor Ewie, osobie o dużej wiedzy lingwistycznej.

A jednak pewnego razu i jej przydarzyła się sporego kalibru wpadka, do której absolutnie nie powinno było dojść, zważywszy na polonistyczne wykształcenie osoby pracującej w wydawnictwie SSL (można wręcz mówić o jej ignorancji w sprawach polszczyzny).

Oto fragment tekstu z reportażu Poprawiałam księżom plagiaty, wszystko on Państwu wyjaśni:

– Nie zgodziłam się na tytuł ostatniego tomu biskupa [Józefa Zawitkowskiego] – „Piotram widział”. Poszłam do dyrektorki i mówię: „Sprawdziłam słowniki, byłam nawet w Bibliotece Narodowej. Znalazłam Pietraszka, Pietronia, Pietrzeja, Piotrula, ale nigdzie nie było Piotram. A siostra na to, że ma być tak, jak chce biskup, bo biskup jest ponad ortografią i jemu jako mistrzowi mowy polskiej tak się podoba.

Doprawdy jakież kuriozalne obydwie wypowiedzi! Najpierw absurdalne słowa redaktorki dopatrującej się w formie Piotram uchybienia językowego i sądzącej, że człon pozostaje wariantem imienia Piotr (sic!), a później komentarz przełożonej wydawnictwa podpierającej się niedorzecznymi argumentami…

Tymczasem Piotram widział to konstrukcja zdaniowa jak najbardziej poprawna, co najwyżej nieco współcześnie archaiczna, równoważna zdaniu Piotra widziałem (w domyśle św. Piotra), o jedną sylabę od niego krótszemu.

Z tego względu bp Zawitkowski mógł bez żadnych obaw o popełnienie błędu zatytułować książkę Piotram widział, co znaczy Piotra widziałem. Nawiasem mówiąc, gdyby oddał to w piśmie inaczej – Piotra-m widział – sprawy by z pewnością nie było.

Taki zapis z łącznikiem dla uniknięcia nieporozumień stosowano w przeszłości dość często. Pisano np. komu-ś o tym powiedział? (= komu o tym powiedziałeś?); końca-śmy nie widzieli (= końca nie widzieliśmy), cel-em (= jestem celem) pośmiewiska).

Cechą charakterystyczną polszczyzny pozostaje ruchomość końcówek czasownika w czasie przeszłym, czyli odrywanie od ich form osobowych cząstek -(e)m, -(e)ś, -(e)śmy, -(e)ście i dołączanie do wyrazów stojących w zdaniu wcześniej (samogłoskę e dodaje się wtedy, gdy jakieś słowo kończy się na spółgłoskę).

Zamiast więc powiedzieć czy napisać: Parasola nie zabrałem; Cała jesteś w skowronkach można się posłużyć krótszymi konstrukcjami: Parasolam nie zabrał; Całaś jest w skowronkach, a nawet Całaś w skowronkach.

MACIEJ  MALINOWSKI

Scroll to Top