O hamletach, frankensteinie i warsie

Jeśli ktoś sądził, że w I Jastrzębskim Dyktandzie będzie ulgowo, to się przeliczył. Można było zrobić aż… 160 błędów. Polska ortografia to nie tylko „rz” i „ż”, „ch” i „h”, „u” i ó”…

Miłośnikom polszczyzny zawiedzionym tym, że Ogólnopolski Konkurs Ortograficzny pod nazwą „Dyktando” w Katowicach odbywa się nie rokrocznie, ale co dwa lata (tylko jedenaście klasówek od 1987 r.), pozostaje udział w pomniejszych imprezach tego typu. Jedną z nich było I Jastrzębskie Dyktando zorganizowane niedawno przez Chrześcijański Ruch Samorządowy w Jastrzębiu Zdroju. Następne, w połowie listopada, szykuje się w Strumieniu niedaleko Cieszyna. W jastrzębskich zmaganiach z pisownią uczestniczyło blisko 500 osób, w tym 270 dzieci.

Jeśli ktoś sądził, że w Jastrzębiu będzie ulgowo, to mocno się przeliczył. W dyktandzie przygotowanym przez prof. Edwarda Polańskiego z Uniwersytetu Śląskiego, przewodniczącego Komisji Ortograficzno-Onomastycznej Komitetu Językoznawstwa PAN, członka Rady Języka Polskiego, można było zrobić aż… 160 błędów! Jeszcze raz wyszło na jaw, że polska ortografia to nie tylko „rz” i „ż”, „ch” i „h”, „u” i ó”, ale przede wszystkim mnóstwo zawiłości dotyczących użycia małej i wielkiej litery, pisowni łącznej i rozdzielnej oraz z łącznikiem i bez łącznika etc. Wielu uczestników, zapoznając się z tekstem po oddaniu prac, ze zdumieniem odkryło, że w zależności od znaczenia pewne wyrazy zapisuje się tak, a nie inaczej (np. hamlet, frankenstein, wars, wybrzeże); że jest w polszczyźnie sporo zapożyczeń niekoniecznie angielskich (rozhowor, hałaburda) albo wyrazów rodzimych (chojar, nasięźrzał, podrzeń); że pisze się łącznie południowogórnośląski, przezroczystobiały, InterCity albo „nietypowo” niechżeż, wybierzmyż, sfilmujmyż.

Nie mam wątpliwości, że dyktando takie jak w Jastrzębiu (podobnie jak katowickie) po prostu… uczy pokory. Pokazuje, że nie wystarczy już dziś elementarna wiedza z zakresu pisowni i przestankowania. Żeby nie popełniać błędów, trzeba naprawdę poznać zasady rządzące polską ortografią, zapamiętać kruczki i wyjątki, reagować na zmiany dokonywane przez językoznawców. Niech nikt nie myśli, że załatwią to za niego komputerowe edytory tekstu wyposażone w programy automatycznej korekty. Kiedy piszę te słowa, spell checker (program ortograficzny Worda) poprawia mi właśnie czerwonym wężykiem wyrazy hamlet, frankenstein, wars, chebd, nasięźrzał, podrzeń, niechżeż, wybierzmyż; tymczasem wszystkie one są napisane poprawnie…

Mam dla Państwa propozycję. Proszę uważnie wczytać się w tekst jastrzębskiego dyktanda albo poprosić kogoś o podyktowanie go, a później z ręką na sercu przyznać przed samym sobą, ile zrobili Państwo błędów. To żaden wstyd! Prof. Walery Pisarek twierdzi, że zna niewielu Polaków, którzy nie popełniają błędów ortograficznych, ale spotyka wiele osób przekonanych o tym, że ich nie popełniają, że nigdy od najmłodszych lat nie miały kłopotów z pisownią. Takie przekonanie to najczęściej tylko złudzenie.

Dodam, że I Jastrzębskie Dyktando wygrała osoba niewidoma od urodzenia, która ortografii nauczyła się (i wciąż uczy), czytając książki napisane brajlem, 25-letnia Hanna Pasterny. Przy okazji wyszło na jaw, że nikt z wydawców w Polsce nie pomyślał dotąd o słowniku ortograficznym dla niewidomych i niedowidzących. Małym Jastrzębskim Mistrzem Ortografii została 14-letnia Justyna Kartlewicz z Gimnazjum nr 3.

I Jastrzębskie Dyktando (Jastrzębie Zdrój 16 października 2004 r.)

Zagorzałe rozhowory rozmarzonych hamletów

Wzdłuż nadbałtyckiego wybrzeża, między Mrzeżynem a Dźwirzynem, wąską dróżką z wolna truchtali amatorzy joggingu, Hiacynt i Żegota. Ich skołatane nerwy koiły szemrząca tuż-tuż strużka wody i widok sinoniebieskiej głębi. Znienacka, w okamgnieniu, mimo wczesnojesiennej szarugi, od razu zanurzyli się w morzu, wpierw popłynęli w poprzek, z kolei – z uwagi na małotonażowy statek – wzdłuż. Po wyjściu wyglądali już rześko, hożo, żwawo, mimo iż przybyli dalekobieżnym InterCity aż z południowogórnośląskiego zakątka kraju, prawie że zza granicy polsko-czeskiej. Stamtąd przyjeżdżają tu rokrocznie. Całonocna podróż w warsie. Tam kawa cappuccino, mdłosłodkie napoleonki, zmorzeni snem, drzemali momentami niemalże w objęciach Morfeusza, to znów gaworzyli od nowa, zrazu tylko półgłosem. Jednak gdy Żegota, chimeryk, hipochondryk, z chandrą na co dzień niejako zaprzyjaźniony, o z lekka przyprószonej siwiźnie, chodząc w tę i we w tę stronę, tak argumentował niedorzecznie, to głos Hiacynta, hodowcy chartów, obieżyświata, przeobraził się omalże we wrzask. I tak w koło Macieju.

To marzenie o thrillerze tak ich rozpalało. W dorzeczu Regi i Parsęty planują nakręcić film niskonakładowy, blisko godzinny, nie superprodukcję, o tematyce ponadczasowej. Co rusz ścierały się pomysły niezgorsze, które w try miga, wbrew oczekiwaniom, niestety obracały się wniwecz. Dyskusja przedzierzgnęła się w przekomarzania. W końcu Żegota jak gdyby od niechcenia rzucił:

Dlaczegóż by nie wprowadzić Hitchcockowskiego suspensu z trupio bladym frankensteinem w roli głównej? A nuż szast-prast obudzimy się, czytając co najmniej takie tytuły: „Thriller wszech czasów!”, „Złota Palma w Cannes za superoryginalny debiut!”. Nasza harówka nienadaremna. Wrażeń będzie co niemiara. Okaże się, że nie na darmo kuliśmy to nasze rozżarzone żelazo − w bólach rodzący się film.

Słysząc z tego coś niecoś, podróżny z naprzeciwka:

Skąd ta euforia? Czyżby wygrana?

Pytanie ostudziło Hiacynta:

Czy te ochy i achy − nawet wbrew rzeczywistości − są na czasie?

Kubeł lodowatej wody! Porażenie! Filmowcy amatorzy raz-dwa przerwali snucie fantazji. I Hiacynt od razu rzeczowo:

Sfilmujmyż faunę i florę. Niechżeż bohaterami będą przezroczystobiała chełbia, drapieżny puchacz, chyży żbik, potężny żubr. A z flory wybierzmyż spośród wysmukłych chojarów, zimozielonych tui, wonnych chebdów, rzadko spotykanych nasięźrzałów czy podrzeni, wielobarwnych róż.

Na dyskusję nad tym zmitrężyli bez mała półtrzeciej godziny. Wówczas Żegota, będąc nadal w roli niby-twórcy, z nagła, ni stąd, ni zowąd skonstruował miniopowiastkę. W niejże to szlachciankę Ksenię z Chociebuża, kruczowłosą, wyhołubioną, wychuchaną młódkę, czeka przymusowe zamążpójście za niespełna czterdziestoipółletniego liczykrupę spod Pułtuska. Toż to heca i hucpa nie lada! Z improwizowanej naprędce fabuły wynika, że z lasu wychynęli rzutcy rycerze w srebrzystobiałych hełmach i mosiężno-żelaznych kolczugach, szerząc postrach. Horror. Ponadto dwóm z nich, hałaburdom, hołocie, udało się odebrać niedoszłemu panu młodemu kontusz. Toteż do superobłudnego mariażu za hazardowe długi lekkomyślnego ojczulka panny Kseni nie doszło.

Ponad to bajdurzenie czupurni improwizatorzy z rubieży Żywiecczyzny się nie wznieśli. Ze znużenia zaczęli niedomagać. Zdecydowali, że filmu nie nakręcą. Na razie. Jednak po powrocie znad morza ochoczo przystąpią do redagowania pół amatorskiego, pół profesjonalnego czasopisma pt. „Filmowe Debiuty”, aby bez przeszkód mogli już sami opisywać swoje sukcesy filmowe. Tegoroczny blamaż studyjno-przygotowawczy, rzecz jasna, pominą.

Suplement:

– rozhowor (z ukr.) ‘rozmowa, gawęda’;

– hamlet ‘człowiek niezdecydowany’ − w przeciwieństwie do Hamleta ‘bohatera tragedii Szekspira’;

frankenstein ‘monstrum’ w ogóle − w przeciwieństwie do Frankensteina, potwora zbudowanego ze szczątków ludzkich, postaci stworzonej przez pisarkę Mary Shelley;

– wybrzeże w znaczeniu ‘miejscowości nadmorskie’;

– w okamgnieniu tak piszemy od 1971 r. (kiedy przestawimy człony jest inaczej: w mgnieniu oka);

– wars − każdy ‘wagon restauracyjny’ w przeciwieństwie do dawnego przedsiębiorstwa kolejowego „Wars”;

– InterCity językoznawcy zgodzili się na wielką literę w środku wyrazu, bo wchodzi w skład nazwy własnej;

zza granicy polsko-czeskiej − dosłownie ‘zza linii granicznej’ (ale: z zagranicy ‘z obcego kraju’, np. z Czech);

– południowogórnośląski od wyrażenia: południe Górnego Śląska;

– jogging, cappuccino, thriller − nie ma jeszcze form spolszczonych dżoging, kapuczino, triler;

– przezroczystobiały, czyli ‘biały przepuszczający światło’;

– niechżeż bo -żeż to wzmocniona partykuła;

– wybierzmyż, sfilmujmyż partykułę pisze się z każdą częścią mowy łącznie;

– zmorzony, czyli ‘zmęczony’ (ale: zmożony ‘pokonany’);

– w tę i we w tę stronę − potocznie można pisać wte i wewte, ale w tym wypadku należało użyć zapisu w tę i we w tę, bo wystąpił rzeczowniki strona;

– pół amatorski, pół profesjonalny, ale: półamatorski; półprofesjonalny, kiedy wyrazy te występują samodzielnie;

– hałaburda (z ukr.) ‘awanturnik, zawadiaka’;

– hołota (z ukr.) ‘ludzie zachowujący się ordynarnie’;

– chojar ‘świerk, sosna’; chebd (z czes.) ‘krzew’; nasięźrzał ‘paproć’; podrzeń ‘paproć’;

– czterdziestoipółletni − liczebniki złożone zawierające cząstkę pół pisze się łącznie.

MACIEJ MALINOWSKI

Scroll to Top