O chodzeniu na puchery, czyli o pucherokach

W okresie przed Wielkanocą w wielu miejscowościach pod Krakowem znany jest od wieków – i podtrzymywany do dzisiaj – zwyczaj chodzenia na pueri (lub puery, puchery), zwany też pucherokami

Pomyślałem, że warto o tym napisać w świątecznym wydaniu „Angory” (z nadzieję, że może zainteresować to czytelników…), tym bardziej że i sama nazwa wydaje się interesująca z punktu widzenia językowego (etymologii wyrazu pucheroki, jego modyfikacji słowotwórczej i artykulacji w gwarze).

Pierwotnie cała rzecz dotyczyła żaków krakowskich, którzy w XVII-XVIII wieku w okresie Wielkanocy zbierali datki pod kościołami, głosząc teksty wielkopostne i sowizdrzalskie. Zmuszało ich do tego niejako życie, gdyż koszty pobierania nauki były dość znaczne. Żacy wiedli więc skromny byt, mieszkali nierzadko w spartańskich warunkach i w ogóle podlegali surowej dyscyplinie przełożonych.

Edyktem z 10 sierpnia 1780 roku kuria biskupia zakazała jednak „wysadzania żaczków w kwietniową Niedzielę do mówienia wierszyków, prawie zawsze sensu nie mających”. Tak oto skończyło się kwestowanie braci studenckiej…

Ów zwyczaj jednak w narodzie nie zaginął. Pod koniec XIX i na początku XX stulecia przejęli go wiejscy chłopcy z podkrakowskich wsi (m.in. Bibic, Tomaszowic, Zielonek), nazywani zockami (zocki była zmazurzoną formą słowa żaczki, od żacy = studenci), a później pueramipuerakami, pucherakami, pucherokami.

Ostatecznie utrwaliła się nazwa osobowa pucheroki, czyli z tzw. a pochylonym, wymawianym w gwarze jako [o].

Pucheroki nie siadywali już jednak przed wiejskimi kościołami w Niedzielę Palmową jak żacy w Krakowie i nie prosili o datki, recytując teksty wielkanocne, tylko od świtu odwiedzali grupkami domy sąsiadów i tam wygłaszali oracje, obchodząc izbę dookoła i wystukując o podłogę (po każdym trzecim słowie) rytm specjalnym młotkiem z długą rękojeścią oplecioną bibułą, zakończonym okrągłym obuchem płasko ściętym z jednej strony i zaostrzonym do szpica z drugiej.

Mówili np. tak:

Nie po to my przyszli, byście nom co dali /Tylko momy pedzieć o Kwietnej Niedzieli. / Jedzie Jezus,  jedzie, zabierze nom śledzie, / Kołoce zostawi, nas pobłogosławi. / Najświętso lilijo z ogródka wykwito, / Najświętso Panienka Syna swego wito; / A przychojdze Panie! Przydźze na śniadanie / Jest ta rybka z miodem, nie umorzy głodem.

Albo tak:

Ja żaczek maluty, / Pogubiłem paputy. / Chodziłem do nieba, / Za kawałkiem chleba. / Chciałem się wrócić, / Nie chcieli mnie puścić. / Przyjmijcie mnie państwo za ciurę, / Będę ja łapał sąsiadowe kurę; / Stoi ciura w płocie, / Będzie kij w robocie…

Warto w tym miejscu dodać, że owi chłopcy mieli na głowach długie stożkowate czapki udekorowane kolorowymi paskami bibuły i twarze osmalone sadzą, ubrani zaś byli w kożuchy wywrócone na drugą stronę i jeszcze przepasani sznurem wykonanym ze słomy.

Za wizytę i występ artystyczny otrzymywali drobne datki, zwykle jajka jak to przed Wielkanocą, które zbierano do koszyków.

Z czasem takie wielkanocne „kolędowanie” zaczęto nazywać chodzeniem na puery lub na puchery albo po pucherach. Owe określenia wzięły się z łacińskiego rzeczownika puer, -i (‘chłopiec’, lm. pueri ‘chłopcy’), a forma puchery (wstawienie ch między samogłoski u i e) powstała w wyniku modyfikacji słowa puery (oddziaływanie słów z początkowym puch-: puch, puchar, puchnąć okazało się silne).

Częściej jednak pod Krakowem mówi się dzisiaj na zwyczaj chodzenia pod domach w Niedzielę Palmową pucheroki, co jest przeniesieniem nazwy osobowej (‘poprzebierani chłopcy’) na nazwę obrzędu wiosennego kolędowania i składania sobie życzeń.

MACIEJ MALINOWSKI

Scroll to Top