Jak filip z konopi

II Jastrzębskie Dyktando pisało blisko 800 osób

Znowu − jak przed rokiem − w Jastrzębiu Zdroju wszyscy chętni poddali się ortograficznym katuszom, do czego zachęcił prezydent miasta Krzysztof Gadowski (brawo!). Autor klasówki, prof. Edward Polański z Uniwersytetu Śląskiego, i tym razem potraktował całą rzecz niesłychanie poważanie. Ułożył tekst bardzo trudny…

Już w zdaniu wyskakuję jak filip z konopi można było zrobić dwa błędy (filip to ‘zając’, stąd mała litera; dopełniacz od konopie ma jedno i), a w sformułowaniu z rzeżuchy i ze szczeżui zmieszanej z żętycą, (…) i z serem brie – aż cztery. Jeśli jednak ktoś napisałżentyca (‘serwatka z owczego mleka’), to ja bym nie potraktował tego aż tak surowo.

Otóż jest to zapożyczenie z języka rumuńskiego (jintitǎ), które na gruncie polskim przyjmowało początkowo różną postać graficzną: żencica, żentyca, zentyca, zętyca, a nawet… rzętyca (według Słownika języka polskiego Maurycego Orgelbranda z 1861 r.).

Ostatecznie opowiedziano się za żętycą, ale do dziś w Encyklopedii tatrzańskiej natrafimy wyłącznie na postać żentyca (górale upierają się, że nie będą pisać inaczej).

Zaakceptowałbym również pisownię ser „Brie” (przez analogię do zegarek „Casio”, papierosy „Marlboro”), gdyż to nazwa produktu spożywczego, w dodatku występuje w niej słowo ser. Czyżby odwołano się tutaj do klocków lego? (dlaczego nie klocków „Lego”?). O pisowni niech i jak z podwójną partykułą żeż wspominałem w „Angorze”, więc kto czytał, uchybienia nie zrobił, a kto nie czytał, napisał (jak mniemam) niechżesz, jakżesz albo niech żesz, jak żesz

Ponadto należało wiedzieć, że przymiotnik obskurny nie ma nic wspólnego ze skórą (to z łac. obscurus ‘ciemny, ukryty’); że andrzejki pisze się małą literą, bo to nazwa obyczaju; że w wyrażeniu jezioro Morzycko tylko drugi człon wymaga wielkiej litery, gdyż może występować samodzielnie; że ostro kuty i wolno stojący nie są jeszcze zrostami; wreszcie że po wielekroć (‘wiele razy’) i po dwakroć (‘dwukrotnie’) to dwa wyrazy.

Jeśli chodzi o te dwa ostatnie wyrażenia, to nie zawsze jednak tak było! 11-tomowy Słownik języka polskiego (sprzed półwiecza) pod red. Witolda Doroszewskiego podawał zapis powielekroć (przez e), odnotowywał również określenie powielokrotnie. Z tych dwu form ostała się jedna, za to w postaci rozdzielnej − po wielekroć − do której z czasem doszła gramatyczna oboczność po wielokroć, odnotowana w najnowszych słownikach języka polskiego.

Dodam, że Jastrzębskim Mistrzem Ortografii na rok 2005 została Aleksandra Borek (zrobiła najmniej błędów).

MACIEJ MALINOWSKI

II Jastrzębskie Dyktando (tekst dla uczniów szkół średnich i dorosłych)

Szczęściarz podwójny

Od półtorarocza męczą mnie sny, mało zapewne realistyczne. Budzę się często gęsto na wpół żywy, wówczas wyskakuję jak filip z konopi, mamroczę trzy po trzy. To znów prześladował mnie złowrogi chichot, pochodził z podziemi Zamku Królewskiego w Warszawie, a ostatnio jak spod ziemi wyrasta wokół mnie mnóstwo nieznanych postaci: małomiasteczkowy pacykarz, zrzędliwy stróż, kłótliwy reportażysta, ostro kuty hochsztapler. Jest ich co niemiara, jak by nie było. Jakby w pół śnie, pół jawie znienacka wpadł ciemnoskóry Nikaraguańczyk, Joachim. Ni stąd, ni zowąd zażądał ode mnie przyrządzenia wysokokalorycznej przekąski. Z obco brzmiącym akcentem zaczął wyliczać: „Zamawiam następujące sałatki: z rzeżuchy i ze szczeżui zmieszanej z żętycą, i z prażonych rambutanów, i z serem brie, i…”. Przerwałem mu w pół słowa, boć dla mnie to ohydztwo, mimo że sam przyrządzam, lecz robię to tylko dla przyjaciół. Tymczasem on objął mnie pojednawczo wpół i ze złością – nie na mnie – ryknął: „Niechżeż sczezną kucharze, nicnierobienie ich specjalnością jest!”. Liczył, że za kucharzy ja się zrehabilituję. Po degustacji wszystkich surówek Joachim w pół godziny z obskurnego obżartucha przedzierzgnął się w zadzierzystego chorążego. Od razu, jak na musztrze, bębni na tam-tamie, wniebogłosy wrzeszczy: „Capstrzyk, zbiórka!”. Służba nie drużba! Założywszy na poczekaniu półgolf koloru lilaróż tył na przód, raz-dwa pomaszerowałem naprzód.

Kiedy indziej miałem zdarzenie niecodzienne: w przededniu andrzejek przyjeżdża gość nietuzinkowy. Jędrek wyglądał na znużonego: miał twarz zszarzałą, a tułów przygarbiony. Zrazu go nie poznałem, lecz w czas pojąłem: przecież przed pół rokiem restaurowaliśmy przywiezione z Nadodrza figurki bóżnicze (albo: bożnicze). Pytam: „Jakżeż tu trafiłeś?”. Jędrek: „Jakżebym miał nie wiedzieć, że nad jeziorem Morzycko w wolno stojącym domku, nieopodal szemrzącej strużki, mieszka mój kontrahent, czyli ty. Niewiedza to blamaż! Oto twój zysk z transakcji!”. Naprędce coś mi wręcza, a ja staję jak wryty. Kupon totolotkowy! Spoglądam po wielokroć i własnym oczom nie dowierzam. „Jakiż to ze mnie szczęściarz!” – puentuję (albo: pointuję).

W przededniu świąt słyszę rechot przerażający. Niezadługo stwierdziłem, że te gburowate śmichy-chichy wzbudził upadek. Przydarzył się on ostrzyżonemu na półkrótko domokrążcy z dwukołowym wózkiem. Ów roztrzepany kramarz z naprzeciwka nie uprzątnął skórek bakłażana i stało się: trach na ziemię! Wprawdzie to błahostka, li i jedynie zdarcie naskórka na podbródku szwendającego się aktorzyny, lecz tenże syknął: „Na pohybel, dziś nagranie, a ja oszpecony”. W okamgnieniu jestem przy nim. Jednakowoż towarzyszyłem mu nie za długo, albowiem czekał mnie jeszcze skok wzwyż. Zarówno kontuzjowany pechowiec, jak i ja zauważyliśmy wśród rozsypanych pożółkłych papierzysk sczerniałe po trosze na brzeżkach płótno, a na nim namalowane: i szkatułka, i jaskółka, i białorzytka, i jakieś bohomazy, a gdzieniegdzie ciemno zabarwione plamy z jasnozielonymi prążkami. Z nagła dostrzegłem nieopodal świeżo opierzone pisklę kukułki. Rozentuzjazmowany zakrzyknąłem: „To mój talizman, uchroni mnie od snów złych. Na pewno. Teraz szczęściarzem jestem po dwakroć!”.

Przygotował:

prof. zw. dr hab. Edward Polański

(Uniwersytet Śląski)

Scroll to Top